Wszystko o wędkowaniu
czwartek, 31 marca 2011
Mój sposób na wieprzowe jazie
Wędkując w rzecze Wieprz możemy złowić dwie różne odmiany jazia. Jedna nazywana złotą orfą, to odmiana niezwykle barwna. Posiada płetwy w kolorze nasyconej wiśni a boki w zależności od kąta patrzenia złote lub złoto miedziane. Druga odmiana ma płetwy blado-wiśniowe a boki srebrne. Kto miał okazję łowić krasnopióry to wie, jaka jest różnica w ubarwieniu, w porównaniu z płocią, w tym przypadku jest podobnie?
Nasze jazie będziemy łowić na groch zwyczajny, jeżeli ktoś ma możliwość to równie dobrze może stosować, peluszkę, ale tylko jasną. Zajmiemy się teraz przygotowaniem naszego grochu. Mój sposób jest następujący. Półlitrowy kubek napełniam grochem i wsypuję do skarpety wykonanej z obciętej rajstopy żony. (Oczywiście nie należy podkradać żonie nowych rajstop, bo możemy mieć szlaban na ryby, albo nasza przynęta znajdzie się w koszu na śmieci). Tak napełnioną skarpetę zawiązuję sznurkiem jednak nie zbyt mocno, zostawiam jeszcze miejsce na spęcznienie grochu. Następnie wkładam do trzylitrowego garnka, zalewam po brzegi zimną wodą i moczę osiem maksymalnie dwanaście godzin. Po tym czasie przekładam do szybkowaru i zalewam pozostałą wodą, tak, aby przykryła nasz groch. Często zdarza się tak, że woda nie zakrywa nam grochu, wtedy dolewamy zimnej wody z kranu. Do szybkowaru dodaję jeszcze odrobinę cukru i soli. Można stosować również różne aromaty, ale na jazia najlepiej sprawdza się naturalny groch. Czas gotowania to pięć nawet do dwudziestu minut. Wszystko jest uzależnione, czy nasz groch jest z ubiegłego roku czy starszy. Pierwszy raz gotuję najkrócej. Nie starajmy się gotować grochu na miękko. Lepiej, jeżeli jest twardszy i do takiego przyzwyczajmy ryby w naszym łowisku. Po ugotowaniu pozostawiam go w szybkowarze do wystygnięcia. Z doświadczenia wiem, że z pół litra surowego grochu po ugotowaniu otrzymamy od jednego do półtora litra gotowej przynęty i zanęty jednocześnie. Aby groch nie pogniótł mi się w drodze na łowisko stosuję pudełka po lodach lub flakach.
Przygotowałem przynętę czas wybrać i przygotować stanowisko wędkarskie. W tym celu udaję się nad mój ulubiony Wieprz i rozglądam się za miejscem, które musi spełniać jaziowe wymogi tzn. głębokość na wiosnę od metra do półtora nie głębiej, dość spokojny nurt z częstymi zawirowaniami podobnymi do wybijającego źródła oraz zawadami w postaci zwalonych drzew lub nawisów z gałęzi. Jaź nie przepada za odkrytym lustrem wody. Miejsce może znajdować się na ścianie lub obniżeniu nie ma to większego znaczenia. Po znalezieniu naszego stanowiska a najlepiej kilku stanowisk zasypuję je przygotowanym grochem. W przypadku pierwszego wyjścia wiosną za jaziem przygotowuję sobie kilka porcji grochu. By rozpocząć łapanie zasypuję każde z wybranych stanowisk, co najmniej dwa dni z rzędu. Na zasypanie jednorazowe stanowiska w zupełności wystarczy jedna porcja grochu.
Stanowisko przygotowane czas przygotować wędkę. Odkąd do użytku weszły wędziska z drgającą szczytówką lub, jak kto woli pickery z upodobaniem oddaję się tej metodzie łowienia. Daje mi ona nieograniczone możliwości wyboru miejsca łowienia i odległości umieszczenia przynęty. Moje wędzisko ma długość ok. 3,8 metra. Szczytówka o pracy miękkiej rzadziej średniej z uwagi, że obciążenie, jakie stosuję to 4-6 góra 8 do 10 gram. Żyłka dla mnie jest jednym z najważniejszych elementów wędki a stosuję żyłki miękkie (z tych, które są na naszym rynku najbliższe ideału są żyłki francuskie) o grubości 0,16 do 0,18 mm bez przyponu tylko z ruchomym stoperem najczęściej gumowym. Kołowrotek oczywiście o szpuli stałej, z regulowanym hamulcem. Na żyłce umieszczam koszulkę z tworzywa o długości do 1,5 cm z zamocowaną agrafką (wykonuję je własnoręcznie z patyczków po lizakach lub wkładów do długopisu), do której przypinam obciążnik z krętlikiem w kształcie oliwki. Ci, którzy wędkują i często zmieniają stanowiska to wiedzą, jakie jest ułatwienie, gdy można bez demontażu zestawu zmienić obciążenie. Następnie zakładam stoper, który pozwala mi regulować długość przyponu. No i pozostaje jeszcze haczyk, ja stosuję od, 8 do 6 lecz wybieram jak najcieńsze i najlżejsze. Taki haczyk pozwala, że przynęta zachowuje się jak najbardziej naturalnie i potrafi ją poderwać niewielki wirek.
Wędka, przynęta i stanowisko przygotowane, więc idę wędkować. Wędkowanie zaczynam po wcześniejszym dwu dniowym nęceniu. Jednak nie na trzeci, ale dopiero na czwarty dzień po rozpoczęciu nęcenia. Pierwszą rzeczą, jaką robię po przyjściu na stanowisko to wsypuję do wody, co najmniej dwie dobre garści grochu w odległości dwa do trzech metrów od zawady lub nawisu. Następnie rozkładam podbierak, siedzisko, podpórkę do wędki a w ostatniej kolejności wędkę. Długość przyponu ustawiam, na co najmniej 50 cm i zakładam groch. W przypadku, gdy trafi mi się groch niedogotowany to nabijam go na haczyk w miejscu kiełka dokładnie pomiędzy jego dwie połówki tak, aby grot znalazł się na zewnątrz. Przy miękkim grochu nie jest to konieczne, choć lepiej jest zaciąć rybę, jeżeli grot jest na wierzchu. Tak umocowaną przynętę staram się umieścić jak najbliżej zawady, bo wtedy mogę liczyć na szybkie branie i większą ich częstotliwość. Na zakończenie jeszcze dwie informacje: wiosną łowię zawsze w stałych godzina najczęściej zaczynam o trzynastej i kończę o szesnastej góra siedemnastej, oraz aby metoda była skuteczna jestem nad wodą najmniej, co drugi, później, co trzeci dzień. Zauważyłem, że godziny żerowania zależą od naszego zanęcania, czyli nęcę, wtedy, kiedy jest mi wygodniej, bo to ryba przystosowuje się do godzin posiłku ustalonych przeze mnie. A cha jeszcze jedno w trakcie łowienia nie zapominamy o lekkim zanęcaniu a już obowiązkowo po każdej złowionej rybie należy wsypać parę ziaren grochu.
Życzę niezapomnianych wrażeń i rekordowych jazi.
piątek, 18 marca 2011
Wędkarskie wspomnienia - pierwsze kroki, lata 60-te
i doznania związane z wędkarstwem. Przyszłe artykuły będą poświęcone następnym dekadom i zmianom jakie dokonywały się w tym okresie w mojej wędkarskiej mentalności,w wykorzystywanym sprzęcie, metodach połowu, łowionych gatunkach, środowisku naturalnym itp.
Cofnijmy się w czasie, jest druga połowa lat sześćdziesiątych południowo-wschodnia Polska, niewielkie miasteczko powiatowe o nazwie Krasnystaw. Malowniczo położone
w dolinie Wieprza, który dzieli je na część wschodnią i zachodnią. Miasto jakich wiele na wschodzie kraju ale dla mnie jedyne i niepowtarzalne. Brak dużych zakładów
przemysłowych, które mogłyby wpływać na środowisko naturalne. Większość ulic brukowana lub wyłożona kostką, te na nowo powstających osiedlach polne lub z rzadka wysypane żużlem. Kamieniczki w centrum stare jedno góra dwu kondygnacyjne (patrz zdjęcie). Na peryferiach dopiero powstające osiedla domków jednorodzinnych i bloków mieszkalnych budowane jeszcze tradycyjnymi metodami z cegły. Na ulicach z rzadka można dostrzec samochód jeżeli już to przeważnie ciężarowy. W kilkunastotysięcznej aglomeracji jeździ tylko jedna TAXI marki Warszawa garbus. Jednym ze środków transportu są pojazdy konne w większości furmanki na drewnianych centrowanych kołach, rzadziej na gumowych. Ślady tych pojazdów widać na każdym kroku. To tu
to tam leżą kupki końskiego nawozu. Szczególne nasilenie ruchu pojazdów konnych
i wszystko to co jest z tym związane ma miejsce w dni targowe tj. wtorek i piątek. Wtedy w całym mieście pachnie wsią a w gwarze ulicy wyróżnić można głosy woźniców „hejta, wiśta, na zad, wio i prrrrrr”. Targ jest podstawowym źródłem zaopatrzenia mieszkańców w drób (żywy), mięso, ser, śmietanę, jajka, kasze i zboża.
Pod względem wędkarskim Krasnystaw jest w tym okresie rajem. Nawet rolnictwo
z którego znana jest Lubelszczyzna nie wpływa szkodliwie na środowisko ponieważ bazuje głównie na nawozach naturalnych. W promieniu 10 km od miasta do Wieprza wpada cztery dopływy, których szerokość waha się od 3 do 5 metrów i tak:
- od południa, Żółkiewka (zwana przez miejscowych Kawenką), Wojsławka oraz Wolica,
- od północy Kasjanka.
Wszystkie atrakcyjne wędkarsko i płynące naturalnym korytem nie czyszczonym i nie pogłębianym z meandrami (duże meandry w których nurt rzeki po odbiciu się od przeciwległego brzegu zawraca miejscowi nazywają buchtami) i wykrotami. Brzegi porośnięte łoziną i to na znacznych odcinkach tak gęstą, że trudno znaleźć naturalne stanowisko wędkarskie. Większość stanowisk wymaga przygotowania przy pomocy siekiery i piłki. Jedynym wyjątkiem jest odcinek Wieprza i Żółkiewki
w obrębie miasta. Tu widać już próby ingerencji w naturalny bieg rzeki. Zmeliorowane i umocnione faszyną brzegi, na które zaczyna powracać łozina i drzewa (patrz zdjęcie).
Odwiedzając dopływy napotkamy młyny wodne (patrz zdjęcie). Na każdej z rzeczek można spotkać od jednego do dwóch w najbliższej okolicy. Wędkarze, którzy nie przepadają za łowieniem w nurcie rzeki mają do dyspozycji kilkanaście przepięknych i zasobnych w wiele gatunków ryb starorzeczy nazywanych tutaj przerwańcami.
W takim to otoczeniu zewnętrznym rozpoczyna się moja wędkarska przygoda. Chociaż nie tylko to ma wpływ na moje zainteresowanie, są też tradycje rodzinne. Dziadek
ze strony mamy wędkował i poławiał ryby w Żółkiewce jeszcze przed wojną. Tato rozpoczął wędkowanie zaraz po przyjeździe do Krasnegostawu oraz brat, który miał już za sobą pierwsze kroki wędkarskie. W domu często pomagam babci lub dziadkowi sprawiać ryby złowione przez tatę lub dziadka. Najczęściej w okresie wiosenno letnim są to płocie, jazie, karasie, klenie, leszcze, liny oraz drapieżniki takie jak okoń (nazywany garbusem), szczupak oraz sumek karłowaty (zwany byczkiem).
W okresie jesienno zimowym dochodzi jeszcze miętus. Jednak nie został bym wędkarzem bez wrodzonej ciekawości, dzięki której z otwartymi ustami słuchaczem opowieści dziadka, jak to dawniej wystarczyło pozostawić w rzece na noc czajnik, by rano wyłowić kilka miętusów lub węgorzy. Na porządku dziennym są też opowieści taty
z wypraw wędkarskich. To wystarczyło by w wieku sześciu lat namówić dziadka by zrobił mi pierwszą wędkę.
Nie wymagało to wiele pracy ale musiało trochę potrwać. Była późna wiosna kiedy pojechałem z dziadkiem do niedalekiego lasku. Tak nazywaliśmy sad prowadzony przez szkołę rolniczą, który był otoczony świerkami i leszczynami. Tu dziadek wyciął mi długi na około trzy metry kij z leszczyny. Po powrocie do domu został on okorowany, wyprostowany i poddany suszeniu. Dopiero po wysuszeniu co trwało tylko około dwóch tygodni ze względu na moją niecierpliwość, do jego szczytowego końca przywiązał mi dziadek około 3,5 metra żyłki w rozmiarze 0,3 mm i zamontował spławik (tradycyjnie z korka z gęsim piórem), ciężarek i przypon z żyłki w rozmiarze 0,2 mm wraz
z haczykiem. Tak skonstruowaną wędkę należało jeszcze przygotować do transportu przez okręcenie żyłki wokół wędziska i umocowanie haczyka w gumce z dętki, która była naciągnięta na dolną część kija. Otrzymałem również od taty kilka rezerwowych przyponów oraz chlebak na akcesoria. Można było już iść lub jechać na ryby.
Niebawem nadarzyła się okazja pojechać nad Żółkiewkę z dziadkiem. Bardzo przeżywałem ten wyjazd (zresztą każde następne także) wieczorem gdy dowiedziałem się o wyjeździe miałem problemy z zaśnięciem w myślach już widziałem brania ryb
i wyciągałem je na brzeg. Następnego dnia zaraz po wstaniu z łóżka byłem gotowy
do wyjazdu i nic więcej nie robiłem tylko ponaglałem dziadka - już jedziemy i już jedziemy. W końcu moje ponaglenia przyniosły skutek wyjechaliśmy rowerami około godziny siódmej. Wędki zostały przywiązane do ramy dziadkowego roweru. Do przejechania mieliśmy jakieś dwa kilometry przez wieś polnymi drogami, bo takie prowadziły nad tą rzeczkę, która wiła się wśród łąk podchodząc w niektórych miejscach pod zabudowania gospodarskie. Po przyjechaniu na miejsce, którym okazał się odcinek nie zarośnięty krzewami tylko z rzadka olchą. sąsiadujący z wodopojem dla zwierząt gospodarski i pastwiskiem. Koryto rzeki było dość wąskie około 3,5 metra porośnięte dość gęsto w tym miejscu glonami a głównie jelonkiem, który falował w nurcie wody. Gdzie niegdzie widać było czyste miejsca nadające się
do zastawienia wędki. Głębokość rzeczki na tym odcinku wynosiła od 1 m do 1,2 m.
Po rozłożeniu wędek zapytałem dziadka na co będziemy łowić odpowiedział,
że na robaki czerwone i udał się na pastwisko a ja jako ciekawe dziecko za nim.
Na pastwisku okazało się że dziadek chodzi i wyszukuje podeschnięte krowie odchody i odwraca je kijem. Jakie było moje zdziwienie gdy już przy pierwszym placku zebraliśmy siedem do dziesięciu czerwonych robaczków. Takie zbieranie bo nie można tego nazwać kopaniem zajęło nam niecałe dziesięć minut i byliśmy gotowi
do łowienia. Stanowisko wybrał mi oczywiście dziadek a był to wodopój dla bydła. Miejsce dla takiego wędkarza jak ja było idealne, czyste nie zarośnięte glonami
i drzewami z łatwym podejściem do wody tak, by nie można było łatwo stracić haczyka. Pierwsze ustawienie gruntu na wędce i założenie robaka na haczyk zostało zrobione przez dziadka, dalej musiałem radzić sobie sam. Zacząłem zarzucać wędkę
i pozwalać spławikowi spływać z nurtem tak jak mówił mi dziadek by przynęta szurała po dnie (od tego momentu metodę tę nazywałem szuranką). Początkowo niezdarnie zacinałem w każdym momencie kiedy tylko spławik schował się pod wodę, co nie przynosiło rezultatów ponieważ większość przy topień spławika powodowały nierówności dna. Dopiero uwaga dziadka, że zacinać należy w przypadku gdy spławik przesuwa się pod prąd bo to świadczy o tym, że jest ciągnięty przez rybę pozwoliła mi złowić swoją pierwszą rybę a był nim około piętnastocentymetrowy wąsaty kiełb. Korzystając z dziadka rady złowiłem ich tego dnia kilkanaście. Każdego złowionego kiełbia wpuszczałem do bańki, która zrobiona była z opakowania po dziesięciokilowej marmoladzie i napełniona wodą z rzeki. Wędkowanie zajęło nam do obiadu o moim efekcie już wspomniałem natomiast dziadek złapał ok. dziesięciu płoci i sześciu jelcy, które zabrane zostały do domu. Moje kiełbie wróciły do wody. Tak zakończyła się pierwsza przygoda wędkarska.
Do końca lat sześćdziesiątych nauczyłem się jeszcze łowić na przepływankę powierzchniową mając za przynętę muchę, konika polnego, chrabąszcza lub kowalika. Powiększyłem tym samym asortyment łowionych gatunków o ukleję(nazywaną wierzchówką) jelca, klenia i płoć. Cdn.
poniedziałek, 7 marca 2011
Dorsz
Dorsz
Autorem artykułu jest Olsen
Dorsz, drapieżnik z rodziny dorszowatych - jedna z najpopularniejszych ryb Bałtyku i... naszych stołów. Poławiany przez rybaków i coraz chętniej przez wędkarzy.
Dorsz (Gadus morrhua) - odmiana bałtycka (Gadus morrhua callarias) zwany inaczej pomuchlą lub wątłuszem. Ryba z rodziny dorszowatych (zaliczamy do niej m.in. słodkowodnego miętusa). Dorsz ma duże znaczenie gospodarcze. Zamieszkuje wody Oceanów Atlantyckiego i Spokojnego oraz mórz północnej Europy.
Dorsz jest drapieżnikiem, jego głównym pożywieniem są ryby i bezkręgowce. Bardzo powszechny jest kanibalizm wśród dorszy - celują w tym zwłaszcza większe osobniki, które bardzo chętnie pożerają swoich kuzynów. W skutecznym zdobywaniu pożywienia pomaga dorszowi budowa ciała - wrzecionowata - która charakteryzuje dobrych i zwinnych pływaków. Duży, silnie zbudowany i uzębiony pysk pozwala bez trudu chwytać potencjalną zdobycz i praktycznie uniemożliwia jej ucieczkę. Dodatkowo dobrze rozwinięty wąsik na podbródku ułatwia przeczesywanie dna w poszukiwaniu i odnajdywaniu pokarmu.
Dorsz rośnie przez całe życie i potrafi osiągnąć nawet 1,5 metra. Żyje do 20 lat. Szybkość wzrostu zależy od temperatury wody i przede wszystkim od dostępności pokarmu. Jest rybą stadną i to też ułatwia mu polowanie na inne ryby. Ubarwiony bardzo różnie, od marmurkowego, przez oliwkowe do brązowo-białego. Linia boczna i brzuch są zwykle białe.
Dorsz jest rybą bardzo płodną, jeden osobnik składa do 9 mln ziaren ikry. Najlepsza temperatura wody podczas tarła to 5-7 stopni. Młode osobniki przebywają głównie na płytszych wodach, później wolą otwarte morze. Dorsz jest gatunkiem, który znosi różny stopień zasolenia wody. Są jednak wody w Bałtyku (np. Zatoka Botnicka), w których ze względu na zbyt niskie zasolenie dorsz praktycznie nie występuje.
Z punktu widzenia wędkarskiego dorsz jest rybą bardzo popularną. Połowy wędkarskie opierają się głównie na nim i na śledziu. Turystyczne wędkarstwo morskie rozwija się w dużym tempie. W ostatnich latach powstało wiele firm, które oferują połowy na wędkę z kutrów. Bardzo wielu wędkarzy z całego kraju przyjeżdża nad morze właśnie w tym celu. Najlepszymi przynętami są tzw. pilkery, które imitują nieduże ryby (śledzie, szproty lub tobiasze). Dodatkowo używa się przywieszek, najczęściej gumowych imitacji pijawek lub drobnych skorupiaków. Łowi się przeważnie na głębokości od 15 do 100 metrów, rzadko głębiej. Dobowy limit połowu dorsza to 7 szt., a jego wymiar ochronny wynosi 38cm.
Dorsz jest również wyśmienitą rybą kulinarną. Jego białe mięso jest ogólnie znanym przysmakiem. Doskonale nadaje się do smażenia i wędzenia.
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Chleb-znakomita zanęta i przynęta
Chleb - znakomita zanęta i przynęta
Autorem artykułu jest REX
Nigdy nie wychodzi z mody. Jest tani, czysty i łatwo go przygotować. Potrafi zwabić wszystkie gatunki ryb słodkowodnych z wyjątkiem drapieżników.
Chleb stosowany jako przynęta jest niedoceniany przez wędkarzy i szkoda, że nie używają go tak powszechnie jak 20 lat temu. Przyciąga płocie, wzdręgi, leszcze, brzany, klenie, jazie, liny i karpie, nawet jeśli wcześniej nie widziały na oczy tego typu przynęty. Jest skuteczny właściwie o każdej porze roku. Ryby zjadają go chętnie w zimowe mrozy, jak i w najbardziej upalne dni lata. Co więcej, chleb na ogół wzbudza żywe zainteresowanie większych sztuk.
Dlaczego chleb jest skuteczny?
Dla nas kromka chleba pachnie i smakuje dość mdło i dlatego wymyślamy różne dodatki do kanapek. Dla ryb właśnie ten niepozorny, naturalny zapach jest bardzo ponętny. Być może istotną rolę odgrywa też jego barwa. Biały kęs spoczywający na dnie zwraca uwagę nawet najbardziej roztargnionych ryb. Zapomnij o bułkach, bagietkach, rogalach czy obwarzankach. Bochenek zwykłego, świeżego chleba stanowi doskonałą zanętę. Trzy najprostsze formy to: płatki, miąższ i skórka.
Dodatki smakowe
Przynęty naturalne bez żadnych dodatków smakowych, zapachowych czy barwników, często działają bez zarzutu. Niekiedy jednak ryby lubią małą odmianę. Skuteczne są płatki chleba z dodatkami smakowymi w płynie np. o smaku ochotki. Oprócz nich jest jeszcze wiele substancji, z którymi można poeksperymentować.
Pamiętajmy, żeby nie używać chleba spleśniałego !!!
Haczyk należy wbijać w przynętę od strony miąższu, dopóki nie przebije się przez skórkę i nie ukaże ostrza. Następnie owiń żyłkę wokół skórki i przepuść ją pod kolankiem haczyka. Ponownie wbij ostrze w skórkę w innym miejscu, aby w ten sposób utrzymać żyłkę pod kolankiem. Dzięki temu przynęta nie spadnie z haczyka.
---http://rex-taakaryba.blogspot.com
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Zimowe brzany
Zimowe brzany
Autorem artykułu jest REX
Łowienie brzan najczęściej kojarzy się nam z pełnią lata. Tymczasem w najlepszej kondycji są one zimą. Zimowe brzany są doskonale odżywione i pod koniec roku osiągają największą masę.
Po co właściwie łowić brzany zimą? Przecież bez porównania przyjemniej jest zasiąść z wędką ciepłym latem, a do tego wakacyjne brzany biorą czasami bez opamiętania. Wiadomo jednak, ze większość ryb-jeśli nie wszystkie - potrafi żerować bardzo intensywnie również zimą, jeśli tylko warunki są sprzyjające. A poza tym zimowe brzany są doskonale odżywione i pod koniec roku osiągają największą masę.
Zimowe brzany walczą niezwykle zacięcie, a ich holowanie jest bez porównania bardziej emocjonujące niż prowadzenie na żyłce tych samych ryb latem. Przyczynia się do tego również podniesiony stan wody i mocniejszy nurt w rzekach, z czego holowane brzany skwapliwie korzystają, chcąc uwolnić się z haczyka.
Latem trzeba, niestety, łowić brzany sprzętem, który musi poradzić sobie przede wszystkim z wszechobecnym w wielu łowiskach zielskiem. Lepiej jednak walczyć z rybą, toteż zimą, gdy wodorosty znikją, można sobie pozwolić na użycie bardziej odpowiedniego, lżejszego sprzętu - łowiąc nawet w silnym nurcie, rzadko stosuje się żyłkę o wytrzymałości większej niż 2,7 kg, a często - dużo cieńszą.
Mimo oczywistych zalet łowienia brzan zimą jest ono mało popularne, być może w związku z ogólnym mniemaniem, iż ryby dobrze biorą tylko wtedy, gdy jest ciepło. W praktyce oznacz to niewielu wędkarzy nad wodą, a zatem i pewność, że jeśli brzany żerują, to nie zainteresują się przynętą wędkarza łowiącego w pobliżu. Zimowe polowanie na brzany często wymaga wędrowania od stanowiska do stanowiska - zimą nie ma tłoku na łowiskach i większość stanowisk jest jest wolna. Latem natomiast, przy tłoku nad wodą, wynik wyprawy zależy wyłącznie od szczęścia i przypadku. Jeśli - właściwie przygotowany - zdecydujesz się na zimowe łowienie brzan, przekonasz się, że to właśnie o tej porze roku masz szansę na najlepsze wyniki. Możesz w spokoju poświęcić się dokładnemu zanęcaniu jednego lub kilku stanowisk - to drugie rozwiązanie jest bardziej praktyczne, ponieważ przy braku brań na jednym stanowisku można przenieść się na inne.
Najważniejszym czynnikiem decydującym zimą o intensywności żerowania brzan jest temperatura wody. Dlatego w podstawowym wyposażeniu zimowego wędkarza powinien znaleźć się termometr.
Ogólnie rzecz biorąc, można liczyć na brania, kiedy temperatura wzrasta, zaś gdy spada, prognozy są dla wędkarza kiepskie. Krytyczna okazuje się temperatura wody wynosząca 5 stopni C. Gdy woda jest chłodniejsza, brzany przerywają żerowania, czekając, aż woda ponownie ogrzeje się przynajmniej do 5 st. C. Po zapadnięciu zmroku krytyczna temperatura żerowania brzan jest niższa i wynosi ok. 3,3 st.C. Obowiązuje tu reguła, że im niższa temperatura wody, ty, później brzany zaczynają żerować i tym krótszy jest okres poszukiwania pożywienia. Od temperatury zależy też intensywność żerowania - im woda jest cieplejsza, tym energiczniej brzany przeszukują otoczenie.
Wzrost temperatury wody w rzece może być spowodowany ciepłym deszczem. Warto wybrać się na brzany po opadach, gdy rzeka lekko przybiera. W sumie najkorzystniej jest, gdy nastaje ocieplenie z wiatrem z południowego zachodu, pada ciepły deszcz i temperatura powietrza wynosi 8-10 st. C. Jednak nie każdy przybór rzeki zapowiada dobre brzanowe łowy. Jeśli do rzeki spływa topniejący śnieg, to zniechęca to brzany do poszukiwania pożywienia. Podobnie dzieje się, gdy woda jest silnie zmącona.
Kapitalną techniką zimowego łowienia brzan w dużych rzekach jest gruntówka z rozpoznawaniem brań na dotyk. Pierwszą z podstawowych rzeczy przy łowieniu na dotyk jest wygodne siedzisko. Tylko pod tym warunkiem można trzymać wędzisko przez długi czas, nie odczuwając zmęczenia i koncentrując uwagę wyłącznie na rozpoznawaniu brań. Rękę trzymającą wędzisko oprzyj na kolanie lub biodrze, a palcem wskazującym lub środkowym podtrzymuj żyłkę bezpośrednio przed kołowrotkiem. Dotykając żyłki, można precyzyjnie wyczuwać brania i dokładnie stwierdzić, jaki jest rodzaj dna. po nabraniu wprawy daję się nawet odróżnić brania różnych gatunków oraz rozpoznać fałszywe brania na żyłce.
Brzanową przynętą numer jeden jest kostka mielonki śniadaniowej. Zimą lepiej używać na haczyku kąska mniejszego (sześcianik o boku ok. 5 mm) w porównaniu ze stosowaną zazwyczaj kostką o boku ponad centymetra. Brzany uczą się wprawdzie ostrożności wobec mielonki, ale zmniejszenie rozmiarów przynęty lub zmiana jej kształtu pozwala oszukać najostrożniejsze ryby. Wielką moc przyciągania brzan mają gotowane konopie, które sprawdzają się jako zawartość koszyczka zanętowego lub luźna zanęta. Dobre na brzany są też kulki proteinowe. Napełnia się nimi duży koszyczek o otwartych końcach, które zatyka się zanętą.
---http://rex-taakaryba.blogspot.com
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
czwartek, 3 marca 2011
Dodatkowe wyposażenie do pontonu
Dodatkowe wyposażenie do pontonu
Autorem artykułu jest Maciej Andrzejewski
Ponton sprzedawany jest z podstawowym wyposażeniem: wiosła, pompka, zestaw naprawczy. Jednak, żeby cieszyć się w pełni z pływania i wędkowania należy ponton wyposażyć w dodatkowe przedmioty. Myślę o pokrowcu, kotwicy wraz z windą, wygodnym siedzisku, torbie i wózku do transportu.
Wózek
Bardzo pomaga przy wodowaniu i przemieszczaniu się z pontonem. Mój wózek kupiłem na aukcji internetowej. Moim zdaniem jest bardzo dobrze wykonany, lekki i funkcjonalny. Montaż i demontaż zajmuje dwie, trzy minuty. Po zdjęciu kół zajmuje mało miejsca w samochodzie. Wózek jest tak skonstruowany, że można z nim pływać. Jest to bardzo pomocne przy pokonywaniu grobli lub przepustów wodnych.
Siedzisko
Z doświadczenia wiem, że siedzenie wiele godzin na drewnianej ławeczce pontonu nie należy do przyjemności. Warto więc zrobić wygodne siedzisko. Moje wykonałem w całości z zepsutego krzesła komputerowego. Ma tapicerowane siedzisko i jest obrotowe, co bardzo pomaga przy łowieniu ryb. Żeby zamontować siedzisko w ławeczce musiałem wywiercić dość duży otwór. Otwór osłabił strukturę sklejki. Wykonałem więc wzmocnienie ławki z metalowego profilu. Oczywiście siedzisko można zdementować. Wystarczy odkręcić dwie śruby.
Torba
Do torby możemy włożyć wszystko, co może nam się przydać w czasie wędkowania, a nie jest potrzebne w danej chwili na pokładzie. Akcesoria wędkarskie, wodę, kanapki, ubranie przeciwdeszczowe itp. Poniżej zamieszczam wykrój torby. Oczywiście wymiary poszczególnych elementów są uzależnione od typu i wielkości pontonu.
Kotwica i winda
Kotwica służy do utrzymania pontonu w wybranym przez nas miejscu na łowisku i zabezpieczenia pontonu w przystani. Na rynku jest wiele rodzajów kotwic. Ja jednak wykonałem ją sam. Na złomowisku znalazłem stary odważnik do wagi. Po dokładnym oczyszczeniu i pomalowaniu służy mi jako kotwica. Winda też jest mojego pomysłu.
Pokrowiec
Pokrowiec chroni ponton przed deszczem i słońcem. Napompowany pozostawiony na słońcu na długi czas może ulec zniszczeniu. Pod wpływem promieni słonecznych powietrze w komorach pontonu zwiększa swoją objętość. Może to doprowadzić do uszkodzenia zaworów lub poszycia pontonu. A więc trzeba upuścić trochę powietrza. Jeśli po upalnym dniu wieczorem wypływamy pontonem na akwen musimy pamiętać o dopompowaniu powietrza. Kiedyś zapomniałem o tej czynności i na środku jeziora kiedy temperatura powietrza i wody spadła, ponton zaczął mi się składać na pół. Zapewniam, że jest to niemiłe uczucie. Pokrowiec chroni też przedmioty pozostawione w pontonie przed amatorami cudzych rzeczy. Pomaga przy rozkładaniu i pompowaniu pontonu. Rozłożony na ziemi chroni ponton przed uszkodzeniem. Pokrowiec można uszyć samemu, ale moim zdaniem lepiej zamówić go w zakładzie szyjącym plandeki samochodowe.
---http://ponton-ponton.blogspot.com/
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Spining - łowienie z opadu
Spinning - łowienie z opadu
Autorem artykułu jest Olsen
Łowienie z opadu - sposób na kapryśne okonie i głównie sandacze. Coraz popularniejsza metoda, na niektórych łowiskach wręcz "obowiązkowa". Ze swojej strony serdecznie zachęcam - jeśli okaże się skuteczna daje wędkarzowi ogromną satysfakcję.
Wszystko wokół ewoluuje, nawet ryby się “uczą”, powstają więc nowe przynęty i nowe techniki łowienia. Każda nowinka ma swoje 5 minut i już trzeba wymyślać coś nowego, żeby być na topie. Od kiedy powstało łowienie na spinning było już kilka epok. Najpierw wymyślono błystki wahadłowe. Później prawdziwą furorę robiły Meppsy i pochodne obrotówki. Następnie przyszedł czas na woblery. Lata 90 i początek nowego Milennium to dominacja gum przeróżnych. Oczywiście cały czas można łowić i co ważne da się złowić ryby na każdą przynętę, ale czas świetności niektórych już minął. Są wody, w których ryby “nauczyły” się omijać niebezpieczeństwo i niektóre przynęty, mówimy wtedy, że woda jest przebłyszczona. No i zgodnie z teorią ewolucji, spinningiści wymyślili zamiast nowej przynęty nową technikę. Podyktowane to było również preferencjami ryb. Łowienie z opadu powstało prawdopodobnie wskutek obserwacji i doświadczeń wytrawnych łowców. To zapewne oni, wskutek swoich przeżyć nad wodą, zaczęli stosować i doskonalić tą technikę.
Czym jest w ogóle jest łowienie z opadu? Najogólniej mówiąc jest to prowadzenie naszej przynęty skokami przy stałej kontroli, zwłaszcza wtedy gdy nasz wabik opada bo wówczas jest najwięcej brań.
TECHNIKA
W zasadzie możemy rozróżnić dwie techniki łowienia z opadu. Pierwsza to podrzucanie przynęty za pomocą kołowrotka. Po zarzuceniu zamykamy natychmiast kabłąk i ustawiamy wędkę prostopadle do podanej przynęty. W ten sposób kontrolujemy ją już podczas opadania na dno, bo i wtedy zdarzają się brania. Gdy przynęta opadnie na dno podkręcamy szybko o 2-3 obroty korbką i ponownie kontrolujemy opad. Gdy przynęta znów opadnie powtarzamy czynność. I to właściwie wszystko, możemy jedynie zmieniać szybkość podkręcania, aby podskoki naszej przynęty nie były jednostajne. Łatwiej jednak improwizować, stosując drugą metodę, czyli podbijanie wędki. Jest to dość podobne i w zasadzie jedyną różnicą jest to, że zamiast podkręcania korbką naszą przynętę wprawiamy w ruch wędką. Po prostu po opadnięciu jej na dno, podszarpujemy energicznie raz lub dwa, wybierając jednocześnie luźną żyłkę/plecionkę. Jak mocno i jak wysoko podrzucimy, to już indywidualna kwestia - wędkarstwo pozwala nam na ogromną improwizację.
SPRZĘT
Do łowienia z opadu używamy spinningów raczej krótkich, myślę, że 270 cm to górna granica. Najczęściej używane są chyba jednak w okolicach 240-250. Ciężar wyrzutowy oczywiście powinien być dobrany do przynęt, których będziemy używać i tutaj narzucić się niczego nie da, natomiast inna cecha powinna być wspólna. Kij do łowienia z opadu powinien charakteryzować się “szybką” akcją, czyli powinien być sztywny a szczytówka powinna dobrze wskazywać brania. Dobrze sprawdzają się tutaj tzw. wklejanki.
Drugą bardzo ważną rzeczą jest plecionka. Ze względu na jej małą rozciągliwość będzie dużo lepiej przenosić brania na wędkę niż zwykła żyłka. Grubość wedle uznania, za to barwę polecałbym dobrze widoczną, bo nierzadko brania będą widoczne tylko na plecionce a nie na kiju.
Kołowrotek to kwestia gustu, jego jedyną cechą powinno być spore przełożenie. Im większe tym lepsze, bo będzie nam ułatwiało podrzucanie przynęty na większą wysokość i tym samym dłuższy opad.
PRZYNĘTY
Technika łowienia trochę nas ogranicza w wyborze przynęty, bo trudno byłoby tak łowić błystkami czy woblerami. Najczęściej będziemy zatem korzystać z przynęt syntetycznych oraz - coraz bardziej popularnych - “kogutów”. Twister czy ripper, biały czy zielony - wola łowiącego. Trudno jest też wyrokować, jak ciężka powinna być nasza przynęta. Na jej dobór powinno się składać kilka czynników, np. głębokość wody, charakter dna, siła wiatru a także upodobania samego łowiącego. Jedni lubią łowić “ciężko” nawet na płytkich wodach, inni nade wszystko przedkładają finezję. Wybór jest dowolny i tutaj sugestie nie mają wielkiego znaczenia, każdy dojdzie do optymalnego zestawu sam.
Podczas łowienia z opadu nie możemy pozwolić sobie na chwile dekoncentracji, bo brania następują i podczas opadania (najczęściej) i podczas podrzucania przynęty. Mogą być odczuwalne na wędce, ale niektóre możemy zaobserwować tylko na plecionce dlatego powinniśmy ją nieustannie obserwować i zacinać przy każdym podejrzanym ruchu. Szczególnie sandacze i okonie biorą dość delikatnie, więc nastawiając się na te ryby musimy być szczególnie skupieni.
Początki takiego łowienia bywają trudne, zapewniam jednak że pierwsza złowiona ryba “z opadu” wynagrodzi nam cały trud i od tej pory będziemy fanami tej metody. Polecam ją głównie dla chcących zapolować na sandacza, to głównie dla tego drapieżnika powinniśmy doskonalić technikę “z opadu”.
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl